Miło nam poinformować, że Łucja Wrzesień (2eg) zakwalifikowała się do trzeciego, ostatniego już etapu Ogólnopolskiego konkursu literackiego dla młodzieży "Giętkie Pióro". Konkurs ten powstał z inspiracji pisarstwem Karola Wojtyły. W pierwszym etapie uczestnicy pisali rozważania w formie eseju do fragmentu utworu Karola Wojtyły "Pieśń o Bogu ukrytym". W drugim etapie  młodzi pisarze, inspirując się poematem Wojtyły pt. "Kamieniołom", mieli za zadanie napisać nowelę. Do udziału w trzecim etapie zostało zakwalifikowanych 8 autorów najwyżej ocenionych nowel. Zadaniem uczestników jest teraz stworzenie scenariusza 1-aktowego spektaklu na podstawie własnej noweli.

Życzymy powodzenia!

Poniżej przedstawiamy docenioną przez Jury nowelę zatytułowaną "Spokój w chaosie".  

Spokój w chaosie

/Łucja Wrzesień/

Mężczyzna popatrzył na wskazówki zegara, które przesunęły się na godzinę 21.00. Oznaczało to dla niego czternaście godzin spędzonych w pracowni. Tak naprawdę zegar był tam jedynym przedmiotem, o którym można powiedzieć „nowy”. Drewniane ściany pracowni w kilku miejscach pokrywał grzyb, w powietrzu unosił się zapach wilgoci, przez okna wpadało ciemne światło księżyca, któremu wtórowała jedna mała lampka. Ustawiona była na kawałek drewna, w którym już od ponad tygodnia mężczyzna dłubał, skrobał i wycinał. Skóra na jego dłoniach, cała popękana i sucha, w końcu nie wytrzymała i z palca zaczęła powoli kapać krew. Mężczyzna zaklął cicho pod nosem i oderwał się od swojej pracy. Spojrzał na zegar, po czym znów powrócił wzrokiem do rzeźby. Przechylił lekko głowę i westchnął.

- Jutro zacznę od nowa – powiedział sam do siebie.

Ospale wstał z niewygodnego, małego krzesła, wytarł krew w już i tak brudne spodnie, po czym wziął do ręki kawałek drewna. Położył go na małej stercie, gdzie znajdowały się też inne jego „niedokończone dzieła”.

- Jutro zrobię coś… coś, czego jeszcze nikt nie wyrzeźbił. Jutro zacznę od nowa.

Mężczyzna zgasił lampkę, w której żarówka już zaczynała migotać. Powoli wyszedł po schodach, łapiąc się co chwilę poręczy. Jego wiek nie pozwalał już na bieganie ze sklepu, na dół do warsztatu, jak kiedyś. Gdy już znalazł się na górze, ściągnął okulary i schował w jednej z szuflad.

- Nie było cię kolejny dzień. Ludzie odwołują swoje zamówienia – usłyszał pretensje w głosie swojej żony.

Stała przed nim, jakby wyrosła z ziemi, nie zauważył, jak wchodziła.

- Pracowałem – odpowiedział krótko, z wyczuwalnym zmęczeniem.

- Nad czym? Nad tą twoją idealną rzeźbą?! – wypowiadając każde słowo machała rękami. – Zejdź na ziemię!

- Pracowałem – powtórzył ze spokojem.

- Szkoda, że z tej twojej „pracy” nic nie wynika. Ludzie się od nas odwracają, a im mniej klientów, tym mniej pieniędzy. Niedługo nie będziemy mieli za co żyć. „Pracowałem” – przedrzeźniała go. – A ja musiałam tłumaczyć wszystkim, czemu mój mąż oszalał.

Mężczyzna wziął głęboki wdech i ciężko wypuścił powietrze. Słowa jego żony przeleciały przez niego, jakby był duchem. Chociaż widząc go, można było pomyśleć, że rzeczywiście tak jest.

- Jutro zacznę od nowa – wymamrotał jeszcze pod nosem, gdy wychodził z pomieszczenia.

Kolejny dzień zaczął tak samo. Bez śniadania, bez kawy, ale z nadzieją. Zszedł po schodach do piwnicy, w której znajdował się warsztat. Nie musiał zapalać lampki, o siódmej rano już powoli robiło się jasno. Poprawił okulary i usiadł na małym, niewygodnym stołku. Podniósł z ziemi kawałek drewna i popatrzył na niego. „Codziennie tylko drewno i drewno” – pomyślał. Po chwili zastanowienia odłożył wcześniej przygotowany materiał na swoje miejsce i wziął do ręki coś zupełnie innego. Marmur. Położył kamień na stole warsztatowym i bez żadnego namysłu zaczął rzeźbić. Widział w nim coś, czego nikt inny nie mógł dostrzec. Czuł pod swoimi ciężkimi palcami energię, która powoli wypływała ze środka kamienia i przepełniała całą pracownię, gdy tylko wbijał narzędzie w marmur. Każdy okruch, który od czasu do czasu upadał na ziemię, w oczach mężczyzny wzniecał kolejny wybuch. Tym razem nie przejmował się krwawiącym palcem, teraz już więcej niż jednym. Nie przeszkadzała mu ani migająca żarówka, ani wilgoć w powietrzu. Nie czuł nic, siedział w jednym miejscu i pracował. Jakby skamieniał. Był przekonany, że tym razem wie, co robi, tym razem mu się uda. Serce łomotało mu w klatce piersiowej, jakby zaraz miało wyskoczyć. Miał wrażenie, że to słyszy.

- Dzień dobry! – usłyszał jednak krzyk zza drzwi, a chwilę później pukanie. – Jest pan? – ignorował mężczyznę, który wołał.

Nagle ten niespodziewany, a tak naprawdę niepożądany gość, wtargnął do pracowni rzeźbiarza.

- Dzień dobry – powtórzył – zamawiałem u pana dwa krzesła, miały być gotowe tydzień temu.

Nie uzyskał odpowiedzi.

- Przepraszam, słyszy mnie pan?

- Pracuję – mruknął, żałując, że cokolwiek powiedział.

Nie chciał, aby chociaż jeden procent jego uwagi był poświęcony czemuś innemu, niż kamieniowi.

- Przestań i wydaj panu zamówienie – usłyszał głos swojej żony, która widocznie weszła razem z klientem. – Przepraszam, nie wiem, co mu się stało – szept kobiety rozniósł się po pomieszczeniu.

- Pracuję – warknął, będąc już na skraju wytrzymałości.

- Niestety, będę zmuszony odwołać moje zamówienie.

- Może da nam pan jeszcze tydzień? Mąż zrobi te meble.

- Nie wiem, czy…

- Powiedziałem, że pracuję!

Rzeźbiarz, nie myśląc, podniósł kawałek drewna, który przedtem postawił obok swojego stanowiska pracy i rzucił za siebie. Do jego uszu dobiegł tylko pisk żony.

- Pan nie jest normalny! – uniósł się klient.

Mężczyzna nie zwrócił uwagi na jego komentarz, podniósł się z krzesła i szybkim krokiem podszedł do dwójki intruzów. Wypchnął ich za drzwi i trzasnął nimi z całej siły. Słyszał, że oni nadal coś mówią, ale nie słuchał już żadnego słowa. Wrócił do pracy, wziął kilka głębokich oddechów, otarł kropelki potu z czoła i znów zabrał się za obróbkę kamienia. W jego oczach kolejny raz pojawił się płomień, który z każdą sekundą rozchodził się po jego ciele, jakby naprawdę płonął. Pracował tak rano i wieczorem, w dzień i w nocy, codziennie. Nie wychodził ze swojej piwnicy, mimo że jego oddech był coraz cięższy, a migająca lampka już dawno przestała świecić. Wiedział, że jeszcze kilka dni i stworzy ideał. Dokona czegoś, czego nie dokonał nikt inny. Czegoś, w co zawsze wierzył.

Jego żona w końcu postanowiła zejść na dół. Albo mu wybaczyła, albo chciała pogłębić kłótnie, chyba sama nie była pewna. Powoli stawiała nogi na kolejnych schodach prowadzących w stronę piwnicy. Najpierw zapukała raz, potem dwa. Nie dostała żadnej odpowiedzi. Powtórzyła swój czyn jeszcze kilka razy, ale nadal nic. Nacisnęła więc delikatnie klamkę i otworzyła bezgłośnie drzwi. Na podłodze leżało mnóstwo odłamków kamieni i porozrzucanego drewna. Jej uwagę zwróciła również rozbita żarówka. Na środku pomieszczenia znajdował się przewrócony stołek. Kobieta zakryła dłonią usta. Mężczyzna spoczywał teraz obok szkła z rozbitej żarówki, jakby zastygł podczas rzeźbienia. Jego dłoń była lekko uniesiona, usta otwarte. Wydawało się, że próbuje nabrać powietrza do płuc. W drugiej dłoni trzymał narzędzia. Na stole warsztatowym nie było niczego, nawet jednego okruszka. Ale wszędzie wokół rozsypany był rozbity na małe kawałki kamień. Sceneria sprawiała wrażenie krajobrazu po wybuchu. Jednak cały ten chaos zaburzał – leżąc bez ruchu, niczym rzeźba – mężczyzna.